Przystanek Singapur
23 czerwca 2025
Są kraje, do których jedzie się docelowo, czyli takie które są głównym punktem podróży. Zwykle jest w nich dużo do zwiedzania, czy są to zabytki architektury, świątynie kultu religijnego, miejskiej zabudowy, czy dziwy przyrody rzadko spotykane gdzie indziej lub jedyne w swoim rodzaju nie występujące w innej części świata. Ale są też kraje, do których jedziemy „po drodze”, ponieważ nie mają dużo atrakcji, żeby zatrzymać się w nich na dłużej albo nie są to miejsca zbytnio nas interesujące.
W swoich podróżach wielokrotnie korzystałem z tej reguły i nigdy nie żałowałem. Tak też było w czasie ostatniego wyjazdu do Nowej Zelandii i Australii z dwudniowym przystankiem w Singapurze w tamtą stronę i półtoradobowym w drodze powrotnej.
Ponieważ podróż do Auckland jest bardzo długa, a prawdę mówiąc nie ma bezpośredniego lotu, więc tak, czy owak konieczna jest przesiadka. Celowo wybraliśmy to państwo-miasto, gdyż mniej więcej znajduje się w połowie drogi, ale głównie kierowaliśmy się względami turystycznymi, czyli tym, co możemy zobaczyć w tym krótkim czasie i że niecałe cztery doby w zupełności wystarczą do zwiedzenia wszystkiego, co w nim najważniejsze. I tak też było.
Ja, jak zwykle ze swoją reportersko zakręconą głową, porównywałem to, co przed wyjazdem o nim wiedziałem z tym, co tu zobaczyłem. I od razu muszę stwierdzić, że prawie wszystko się potwierdzało, ale co się zobaczy na własne oczy, nikt tego tak dobrze nie opisze.
Singapur należy do krajów, do których wjazd obwarowany jest ogromną gamą przepisów, których niedopełnienie skutecznie zablokuje przekroczenie granicy.
Maksymalnie trzy dni przed przybyciem do Singapuru należy wypełnić i internetowo przesłać Kartę Wjazdu (SGAC). Jest ona bezpłatna. Jeżeli zażywa się jakieś lekarstwa, należy mieć z sobą ich listę potwierdzoną przez lekarza. Ich zapas nie może przekraczać trzymiesięcznej dawki – tyle czasu turystycznie można przebywać na terytorium kraju. Zakazany jest przywóz gumy do żucia, narkotyków i polopiryny.
Ale te wymogi są niczym w porównaniu do kar za nieprzestrzeganie prawa. Według zachodnich standardów, są one najwyższe, żeby nie powiedzieć drakońskie, i żeby ująć to dyplomatycznie, dziwne. Za przemyt, a nawet samo posiadanie narkotyków grozi kara śmierci, którą również wykonuje się na obcokrajowcach. Zabiegi obcych rządów występujących o uwolnienie swoich obywateli, którzy dopuścili się tego przestępstwa pełzną na niczym. Głośną sprawą było skazanie na karę główną Malezyjczyka Nagaethrana Dharmalingama, u którego zdiagnozowano niepełnosprawność umysłową. Mimo apeli społeczności międzynarodowej Singapur nie ugiął się i mężczyzna został stracony przez powieszenie.
Tym, co wyróżnia Singapur od innych wysoko rozwiniętych krajów globu jest stosowana w starożytnym Rzymie, a później w Średniowieczu kara chłosty. Ma ona odstraszać od popełniania czynu zabronionego prawem. Jest stosowana za poważne przestępstwa tylko wobec mężczyzn, do których zaliczane są przestępstwa seksualne, wandalizm, nielegalna imigracja i nadużycia wizowe. Liczba uderzeń zależy od rodzaju przewinienia i wynosi od 3 do 24 uderzeń. Można na nią być skazanym za oddanie moczu w windzie. Są w nich zainstalowane czujniki i w przypadku uaktywnienia się urządzenia zatrzymują windę między piętrami i automatycznie wzywają policję.

Nikt mi nie powie, że nie jest to ekstremalne podejście władz do tej kwestii, tak jakby oddawanie moczu przez pasażerów wind było tak powszechne, że trzeba było uciekać się do instalowania w nich detektorów ludzkich odchodów, a wszystko to ma miejsce w kraju o i tak zaostrzonym rygorze i niewspółmiernie wysokich karach do zarzucanego czynu. Nie znam żadnego innego kraju, w którym by je zakładano, choć prawdopodobieństwo, że ktoś w windzie może się wypróżnić jest o wiele większe, niż w pozbawionym tolerancji wobec łamania prawa Singapurze.
Doszukałem się również listy zakazów, za które grożą kary pieniężne, które wydają się być bardziej skuteczne w karaniu aktu niezgodnego z prawem niż uderzenia kijem bambusowym w siedzenie lub inne części ciała, np. plecy. Z reporterskiego obowiązku wymienię kilka najbardziej rzucających się w oczy: zakaz żucia gumy, zakaz plucia, zakaz nagości (nawet w prywatnych pomieszczeniach, jeśli naga osoba jest widoczna dla innych np. sąsiadów), zakaz picia i jedzenia w metrze, zakaz przeklinania w miejscach publicznych, zakaz publicznego okazywania uczuć np. całowania się, zakaz palenia w niektórych miejscach użytku publicznego np. na przystankach autobusowych, w centrach handlowych.
Pomny tych wszystkich zakazów i nakazów, o których jeszcze czytałem w drodze do Singapuru, z duszą na ramieniu wychodziłem z samolotu na lotnisku Changi, które oddalone jest od centrum o 25 km. Przyznaję, że przerażała mnie świadomość, że z byle jakiego powodu mógłbym być ukarany opłatą pieniężną. Myśl ta paraliżowała moje ruchy, ale po dniu pobytu wyzbyłem się jej. Zachwalane przez przewodniki i tych, którzy je odwiedzili miasto-państwo stało przede mną otworem, a ja miałem sprawdzić, czy rzeczywiście jest takie, jak je opisują.

Singapur, którego powierzchnia odpowiada powierzchni Warszawy, liczy prawie 6 mln mieszkańców, co czyni go drugim najbardziej zagęszczonym miastem świata. Należy do najbogatszych państw globu. Ale zanim osiągnął ten prestiżowy status, przeszedł wyboistą drogę. Powstał w 1819 roku jako placówka handlowa wydziedziczona przez sułtana Johor przez Brytyjską Kompanię Wschodnioindyjską. Brytyjczycy zakupili Singapur od sułtana w 1826 roku i wykorzystywali ją jako bazę morską. Po I Wojnie Światowej stał się najważniejszą bazą wojskową Zjednoczonego Królestwa na Dalekim Wschodzie. Przez lata był okupowany przez Japonię, później stał się częścią Federacji Malajskiej. Różnice ideologiczne i konflikty rasowe doprowadziły do rozłamu i Singapur oddzielił się od niej. Niepodległa Republika Singapuru, należąca do brytyjskiej Wspólnoty Narodów została utworzona 9 sierpnia 1965 roku. Od tego czasu w kraju rozpoczął się dynamiczny rozwój, dzięki polityce pierwszego premiera Singapuru Lee Kuan Yewa, który rządził po dyktatorsku, ale z zapewnieniem praw i wolności obywatelskich.

Dziś jest ono jednym z najnowocześniejszych państw na świecie i ma bardzo duży wpływ na sytuację geopolityczną w Azji Południowo-Wschodniej. Status jego podnosi także strategiczne położenie, ponieważ leży u wylotu Cieśniny Malakka, która jest najkrótszą drogą wodną między Azją Wschodnią a Indiami. Pozbawione jest surowców mineralnych, a mimo to zajmuje ósme miejsce na świecie pod względem PKB, wyżej niż Japonia i Korea Południowa.
Co zatem powodowało, że to wyspiarskie państwo-miasto tak szybko doszło do wielkiego bogactwa
Głównie stało się to dzięki portowi morskiemu, przez który rocznie przepływają towary warte 750 mld dolarów. Dzięki zachęcaniu zagranicznych instytucji finansowych do inwestowania w kraju i niskim podatkom dla firm, w Singapurze ma swoje siedziby lub oddziały 3 tys. zagranicznych przedsiębiorstw. Prosperuje także przemysł elektroniczny z połową światowej produkcji dysków twardych. Bardzo ważnymi gałęziami gospodarki są przemysł rafineryjny, chemiczny (leki, tworzywa sztuczne), precyzyjny i maszynowy. 68 procent PKB dostarczają usługi, głównie turystyka, handel i gastronomia. W 2018 do Singapuru przyjechało 14,7 mln gości z całego świata – był piątym najczęściej odwiedzanym miastem globu.
Ten długi opis Singapuru uważałem za konieczny, żeby przybliżyć czytelnikowi jego fenomen, historyczne powikłania, kulturowe, etniczne i architektoniczne różnorodności. Wbrew temu, co piszą przewodniki, nie ma tu tak dużo atrakcji, jakie dostarczają inne aglomeracje o porównywalnej liczbie mieszkańców, a nawet mniejsze. Zresztą te same przewodniki zalecają nie dłuższy niż 2-3 dniowy pobyt w Mieście Lwa w drodze do pobliskich krajów regionu – Indonezji, Malezji, Kambodży, Wietnamu, czy Tajlandii.
Co, jak co, ale bezwzględnie w Singapurze nie można pominąć Gardens by the Bay (Ogrody nad Zatoką) – kompleks o powierzchni 101 hektarów z gigantycznymi konstrukcjami drzew, po których pną się wszelkiego rodzaju rośliny sadzone przez armię ogrodników. Te wysokie nawet do 50 metrów drzewo-podobne twory połączone są kładkami, a niektóre można obchodzić wokół zbudowanymi z metalu balkonami. Wieczorem są oświetlone różnokolorowymi zmieniającymi się światełkami, co daje piękny efekt.

Częścią ogrodów, po których można spacerować godzinami, jest chłodna, wilgotna hala z wodospadem zwana Cloud Forest i Flower Dome – ogromna szklarnia z roślinami z różnych sfer klimatycznych. Wstęp do ogrodów jest bezpłatny, ale wejście do wymienionych atrakcji już kosztuje.
W bezpośrednim sąsiedztwie Gardens by the Bay stoi składający się z trzech wież hotel Marina Bay Sands, który jest najbardziej rozpoznawalnym obiektem Singapuru. Wieże są zakrzywione, a ich nachylenie wynosi 26 stopni, zgodnie z zasadami feng shui. Na górze są połączone dachem, przypominającym łódź, gdzie oprócz tarasu widokowego, jest odkryty basen. Ta futurystyczna budowla to nie tylko hotel, mieści się w nim kasyno, muzeum, restauracje, teatr, galerie handlowe. Budynki wykorzystują energię słoneczną i są wyposażone w system odzyskiwania wody. Wieczorem są oświetlone.

Przy tym samym nabrzeżu, które praktycznie można obejść wokół przemieszczając się jednym z dwu mostów, stoi pomnik dziwnego stworzenia z głową lwa i ciałem ryby. Pełni rolę fontanny i mieści się naprzeciwko Marina Bay. Mierzy 8,5 m. Co ono oznacza Lew to mityczne początki państwa-miasta, a ryba przypomina jego skromną historię. Tu zawsze jest najwięcej turystów i trzeba się spieszyć z robieniem zdjęć bez niepożądanych nań osób.

Zauroczeni współczesną architekturą biurowców w półokrągłym ciągu metalowo-szklanych budynków stojących blisko siebie, jakby się dotykały, znajdą coś dla siebie. Niektóre na dachach lub ścianach mają zainstalowane nazwy banków, firm ubezpieczeniowych, korporacji finansowych, armatorów linii oceanicznych i przewoźników powietrznych. Widziałem sporo amerykańskich, których logo są mi dobrze znane: Bank of America, Citibank, TD Bank. Są też niemieckie, francuskie, brytyjskie, chińskie i japońskie. Spacerując między tymi niesamowitymi konstrukcjami, z których w czasie pory na lunch, wylewały się tłumy elegancko ubranych kobiet i mężczyzn, zastanawiałem się, czy nowojorski Wall Street nie jest tylko skromnym bratem.
Z logistycznego punku widzenia wszystkie opisane tu atrakcje są zlokalizowane przy jednym wybrzeżu tej samej rzeki, więc nie trzeba się przemieszczać miejskimi środkami masowej komunikacji, co pochłania czas, energię i uderza po kieszeni. Wystarczy mieć wygodne obuwie i butelkę z wodą. Po całym dniu chodzenia, zostaliśmy jeszcze na spektakularny pokaz świateł, kiedy przez około 20 minut zamienia zatokę i okoliczne budowle w wielokolorowy teatr. Oczywiście ma ono miejsce po zachodzie słońca. Wracając metrem do hotelu, zasypialiśmy ze zmęczenia.

Następny dzień poświęciliśmy na zwiedzanie najstarszych dzielnic miasta: China Town, Little India i Arab Street. Chińska jest najstarsza i największa z uwagi na to, że Chińczycy stanowią najliczniejszą grupę etniczną Singapuru, wynoszącą 77 procent mieszkańców. Wąskie uliczki pełne sklepów z artykułami spożywczymi kuchni chińskiej, stragany z owocami i warzywami oraz niezliczone restauracje bardziej przypominające stołówki zakładowe z czasów PRL, mają swój urok. W ogromnej hali, w której mieszczą się dziesiątki domowych kuchni trafiliśmy na najsmaczniejsze pierogi z mięsem i warzywami, którymi zajadaliśmy się do wypuku.
Na głównym placu China Town stoi świątynia buddyjska Ząb Buddy, której reliktem jest rzekomo autentyczny ząb Buddy, lecz pokazywany jest publicznie od wielkiego dzwonu. Została zbudowana w 2007 roku, ale jak ktoś o tym nie wie, może śmiało powiedzieć, że ma kilkaset lat. Można ją zwiedzać jedynie z wielopiętrowych balkonów.

Spacerkiem przeszliśmy do dzielnicy hinduskiej, żeby zwiedzić świątynię Sri Srinivasa Perumal, będącą jedną z najstarszych w mieście. Oddano ją wiernym w 1855 roku. Dalej po drodze chcieliśmy jeszcze wstąpić do meczetu Sułtana, ale odbywały się tam jakieś modły i za nic nie dało się wejść do środka. Trochę nas to dziwiło, gdyż był to dzień roboczy w południowej porze.


Wszędzie, gdzie jeżdżę staram się znaleźć jakieś poloniki. Czasem się to udaje, czasem nie. W Singapurze znalazłem. Na posesji eleganckiego Hotelu Fullerton umieszczona jest tablica upamiętniająca Josepha Conrada – Korzeniowskiego, który w latach 1881-1888 odwiedził to miasto ośmiokrotnie, mieszkając w ówczesnej brytyjskiej kolonii przez pięć miesięcy. Ale nie za sam pobyt go upamiętniono. Uznanie, jakim nasz rodak cieszy się w Singapurze wynika z faktu, że dzięki jego twórczości na kartach literatury światowej zjawiło się nie tylko samo miasto, lecz także Azja Południowo-Wschodnia. Korzeniowski był pierwszym europejskim autorem, który opisywał ten rejon. Także dlatego, że literackie opisy architektury i portu w Singapurze, jego atmosfery i mieszkańców uznaje się za narrację o walorach źródeł historycznych. Pośród szeregu prac, w których pojawia się Singapur, za najważniejszą uchodzi opowiadanie „The End of the Tether” („U kresu sił”) opublikowane w 1902 roku.
Po całodziennym chodzeniu, my byliśmy u kresu sił. Pojechaliśmy do hotelu zabrać swoje bagaże i udaliśmy się na lotnisko. Nocnym samolotem polecieliśmy do Melbourne w Australii.
Autor tekstu i zdjęć: Wiesław Cypryś
Artykuł Przystanek Singapur pochodzi z serwisu Nowy Dziennik.
czytaj cały artykuł...