Mrozu w USA! „Występy dla Polonii to coś fantastycznego”
1 października 2024
– Do USA wybieramy się z ogromną ekscytacją. Występowanie dla Polonii to coś fantastycznego. Gwarantuję, że będzie super mocno! – mówi Mrozu, który 11 października wystąpi w Melrose Ballroom w Nowym Jorku.
Na początku października wracasz z koncertami do Stanów Zjednoczonych. Rok temu byłeś po raz pierwszy z występami w Chicago i Nowym Jorku. Co odkryłeś w USA podczas ubiegłorocznej wizyty?
To prawda, byłem po raz pierwszy w Chicago i w Nowym Jorku, więc było to dla mnie totalnie ekscytujące. W Chicago pierwsze co zrobiliśmy, to pojechaliśmy do pewnego znanego sklepu muzycznego, gdzie dosłownie zakręciło nam się w głowie od całego mnóstwa gitar i innych instrumentów. Chłopaki z zespołu poszli też na taką wielką pizzę w stylu chicagowskim. A ja z moim klawiszowcem Adamem wybrałem się dodatkowo na bluesową imprezę, gdzie lokalni bluesmani grali na gitarach. To był świetny, bardzo chicagowski klimat.
Jakieś smaki albo zapachy szczególnie zapadły ci w pamięć?
Na pewno pamiętam zapach tego, co… w Polsce jeszcze nie jest legalne. Trochę tej Jamajki było czuć na ulicach. Skosztowaliśmy również klasycznego, „amerykańskiego” jedzenia: skrzydełek z kurczaka, burgerów, steków. Pamiętam też doskonale zapach dobrej zabawy na koncertach. Przyjęcie, jakie zgotowała nam publiczność, było wspaniałe i czuliśmy, że Polacy w Stanach są głodni polskich zespołów, polskiej muzyki. Dlatego z tym większą ekscytacją wybieramy się do USA w tym roku. Najpierw gramy 11 października w Nowym Jorku, a dzień później wystąpimy w Chicago.
Piosenki z których twoich płyt na pewno pojawią się podczas nadchodzących występów w Stanach Zjednoczonych?
Tworząc setlisty na pewno będziemy czerpali z płyt: „Złote bloki”, „Aura”, „Zew”. Ale oczywiście nie tylko z nich.
W USA pojawicie się ty i Vito Bambino. Co to będzie za materiał?
Zacznijmy od tego, że każdy z nas zagra swoje koncerty – od A do Z. Ale jako że mamy wspólne piosenki, to postanowiliśmy, że „wskoczymy” do siebie na scenę. Jeszcze nie zdradzę, czy ja do Vito, czy Vito do mnie. Ale będzie na pewno super mocno.
Jak poznaliście się z Vito Bambino?
Poznaliśmy się chyba na backstage’u Męskiego Grania. Zaczęliśmy rozmawiać i okazało się, że obaj braliśmy kiedyś udział w konkursach dla producentów hip-hopu. Zorientowałem się, że znałem twórczość Vito jeszcze z czasów, kiedy występował pod innym pseudonimem. Znałem jego undergroundową twórczość jako rapera, a potem przeistoczył się we wspaniałego wokalistę – artystę nieszablonowego, którego nie da się łatwo skategoryzować. (Bilety TUTAJ)
Jak się dogadujecie, kiedy pojawiacie się razem na scenie, albo wchodzicie do studia Dwie wiodące postacie polskiego rynku muzycznego potrafią współpracować?
Czuję się tak, jakbym spotkał się z ziomkiem, z którym znam się od dziecka. Jakbyśmy wychowywali się na tym samym osiedlu. W życiu ta jest, że czasem możemy znać kogoś bardzo krótko, ale od razu czujemy, że jest naszą bratnią duszą. Tak jest w naszym przypadku – jakbyśmy byli braćmi, tylko że z innej matki.
W tym roku przypada 15-lecie twojej obecności na rynku muzycznym. Jak wspominasz 2009 rok – rok swojego debiutu?
To był też niezwykły rok. Wtedy pierwszy raz usłyszałem moją piosenkę w ogólnopolskich stacjach radiowych. Dla mnie to było niesamowite wydarzenie. Jeszcze parę miesięcy wcześniej siedziałem w domu, w pokoju, z rodzicami za ścianą i starałem się jakoś skleić tę moją debiutancką płytę. Pamiętam, że mój tata wiele razy otwierał drzwi i w dosadny sposób mówił, żebym ściszył tę muzykę. Na pewno „dawałem do pieca”, bo żeby usłyszeć bas, trzeba rozkręcić głośniki nieco mocniej.
W 2009 roku byłeś też na studiach magisterskich.
Tak, to prawda. Nie udało mi się zaliczyć jednego przedmiotu, więc przede mną była jedna poprawka. Ale właśnie wtedy moja piosenka zaczęła być puszczana w radiach, więc poszedłem do mamy i powiedziałem: „Może zrobię sobie rok przerwy i zobaczę, co się wydarzy?”. I kiedy to powiedziałem, akurat ta piosenka poleciała z radia. No więc razem z rodzicami stwierdziliśmy, że okej, spróbujmy, zobaczymy co będzie. Wziąłem więc urlop dziekański na studiach, który trwa już… właśnie piętnaście lat!
Osiągnąłeś to, o czym marzyłeś. Czy wtedy, 15 lat temu, miałeś myśl, że twoja debiutancka płyta będzie tak wielkim sukcesem?
Absolutnie o tym wtedy nie myślałem. Cieszyłem się z tego, że w ogóle zaistniałem na rynku muzycznym, że mogłem zagrać jakikolwiek koncert. To był okres, kiedy wielu artystów pojawiało się w polskiej branży muzycznej dzięki programom rozrywkowym, jak X-Factor, Idol, Mam Talent. Ja nigdy nie brałem udziału w czymś takim. Udało mi się zaistnieć na rynku po prostu poprzez przebój, poprzez piosenkę. Co prawda myślałem, że przecieram w Polsce szlaki dla rythm n’ bluesa, a okazało się, że zostałem wrzucony do świata raczej popowego, co było dla mnie zaskakujące.
Po takim sukcesie ciężko było się w tym show-biznesie odnaleźć.
Od razu zostałem wrzucony na głęboką wodę. Postanowiłem więc po prostu robić to, co najlepiej potrafię – nagrywać kolejne piosenki, wydawać kolejne płyty.
Masz jeden sposób na pisanie piosenek, czy każda powstaje inaczej?
Zacznijmy od tego, że materiału na płytę nagrywam zawsze więcej, niż to, co ostatecznie na krążek wchodzi. Dopiero z tego szerszego materiału wybieramy to, co ma się znaleźć na płycie, a później jeszcze dokonujemy kolejnej selekcji i wybieramy single, które naszym zdaniem mają potencjał, by przebić się szerzej. Ale metoda jest taka, żeby robić to, co się czuje i jak się czuje. Ja dzisiaj tworzę dokładnie tak samo, jak 15 lat temu. Siadam, robimy sobie jakąś perkusję, riff basu, jakieś akordy, melodię, albo skrawek tekstu. Dróg jest mnóstwo i nigdy nie wiadomo tak naprawdę, co na końcu tej drogi się wydarzy. Ja też lubię „zderzać się” z kolegami, których szanuję, którzy są zdolni i potrafią grać na instrumentach. Dzięki temu też powstaje zupełnie inny świat, inspirujący mnie. Jednej reguły pisania piosenek nie ma.
A masz jednego muzycznego „guru”, do którego sięgasz, żeby wziąć coś dla siebie?
Jest ich kilku, ale chyba najważniejszym jest James Brown. Na pewno też Ray Charles, Otis Redding, Marvin Gaye, Michael Jackson, Stevie Wonder. Można wymieniać i wymieniać.
Przejdźmy na koniec do twojego niezwykłego duetu z Marylą Rodowicz. Piosenka „Sing-Sing” w nowej aranżacji wypadła wprost fenomenalnie.
Cieszę się, że jest taki odbiór. Bardzo zależało nam na tym, żeby ta piosenka dobrze wypadła. Utwór oryginalny jest bardzo dobrze znany polskiej publiczności i trzeba było to odświeżyć w taki sposób, żeby nie powtarzać tego utworu 1 do 1. Chciałem przemycić tutaj mój styl, zrobić to „po mrozowemu”. Budujące jest to, że autor muzyki – pan Jacek Mikuła – był naprawdę zbudowany tą nową wersją. Najpierw był troszeczkę w szoku, że zmieniliśmy harmonię piosenki z durowej na molową. Ale potem się do tego przyzwyczaił i to docenił, więc tym bardziej jest nam miło.
A jak wyglądała sama praca z Marylą?
Cóż mogę powiedzieć? Spotkałem się w studiu z legendą polskiej muzyki, którą Maryla bezsprzecznie jest. Jeśli ktoś wybierze się na jej koncert, a ja kilkanaście lat temu byłem przypadkiem na koncercie plenerowym królowej, to w zasadzie co piosenka to wielki przebój, którego tekst mimo woli człowiek zna na pamięć. Kawał historii polskiej muzyki. A jaka Maryla jest w studiu? Totalnie skraca dystans. Miałem wrażenie, jakby to była Maryla z lat 70-tych, z czasów studenckich. Ta współpraca była naprawdę wspaniała. Dla mnie było to jeszcze bardziej wyjątkowe, ponieważ śpiewaliśmy tekst Agnieszki Osieckiej, a ja chodziłem do liceum jej imienia.
Autor: Adam Dobrzyński
Artykuł Mrozu w USA! „Występy dla Polonii to coś fantastycznego” pochodzi z serwisu Nowy Dziennik.
czytaj cały artykuł...