Strefa komfortu, czyli śmiertelna pułapka dla przedsiębiorcy [WYWIAD]
27 września 2024
W ostatnich latach powiedzenie „strefa komfortu” stało się bardzo modne, zwłaszcza w ustach polityków. Mnie kojarzy się z innym powiedzeniem, które od lat robi zawrotną karierę – chodzi mi o „święty spokój”, który wielu ludzi próbuje sobie za wszelką cenę „kupić”. Oba wydają się na pierwszy rzut oka bardzo atrakcyjne, ale to chyba jedna wielka pułapka. Czym według Pana właściwie jest ta „strefa komfortu”? Powinniśmy o nią zabiegać, czy raczej się jej wystrzegać?
KRZYSZTOF OPPENHEIM: Rzeczywiście określenie „strefa komfortu”, czy raczej krytyka pozostawania w tym „błogostanie”, często gości w wypowiedziach polityków, czy też innych osób, którym wydaje się, że są uprawnieni do udzielania nam życiowych rad. Jeśli jednak dokładniej rozpoznamy, co kryje się za tym pojęciem, w tym wypadku z całą pewnością przyznaję rację wspomnianym „mędrcom”. Upajanie się brakiem stresu w życiu, patrzenie na świat przez różowe okulary, czyli dążenie za wszelką cenę do infantylnego pozostawania w „strefie komfortu” jest bardzo niebezpieczne, szczególnie dla przedsiębiorcy.
Wróćmy więc do pytania: czym jest właściwie ta „strefa komfortu”? I skoncentrujmy się w tej kwestii na przedsiębiorcach.
Każdy z nas żyje jakby w dwóch światach. Ten pierwszy to nasz mikroświat: rodzina, znajomi, praca, bliskie otoczenie. W przypadku przedsiębiorcy to oczywiście także wszystko, co jest związane z jego działalnością: pracownicy, klienci, kontrahenci oraz poczucie stabilizacji finansowej lub jej brak. W pewien sposób sami go tworzymy – mowa o tych, którzy prowadzą biznes. Ale jest też świat, na który nie mamy żadnego wpływu, czyli ten w skali makro. Jest to polityka i sposób jej prowadzenia (nie tylko w skali kraju), gospodarka, ekonomia, system prawny. Dążeniem każdego przedsiębiorcy jest sukces finansowy, który pozwoli na godne życie, tj. osiągnięcie takiego poziomu zamożności, który da mu poczucie wolności. Jeśli do tego poziomu dochodzimy, a jednocześnie wokół siebie tworzymy piękny mikroświat, wtedy dość łatwo jest wpaść w pułapkę „strefy komfortu”. Ma to miejsce wtedy, jeśli – bezrefleksyjnie – przenosimy nasze odczucie o bardzo udanym najbliższym otoczeniu (mowa o stworzonym mikroświecie), na świat w skali makro. Bo przecież ten jest nie tylko straszny, ale też rodzi dla nas, to jest dla każdego przedsiębiorcy, potężne zagrożenia. Część z nas być może już zapomniała, że nasze „władze” mogą z dnia na dzień zakazać nam prowadzenia działalności gospodarczej, co miało miejsce w czasach covidowego szaleństwa. Inny przykład: totalnie absurdalny konflikt zbrojny na Ukrainie, podsycany niemal przez cały świat, aby ta wojna przypadkiem zbyt szybko się nie skończyła.
Pozostawanie w „strefie komfortu” jako cel sam w sobie nie pozwala nam dostrzegać rys i niekorzystnych zmian, które mogą powstać w naszym mikroświecie – co w dłuższym dystansie jest nieuniknione. Jednocześnie ignorujemy zagrożenia, jakie płyną do nas ze strony świata w skali makro.
Czyli wniosek z tego taki, że dążenie do przebywania w „strefie komfortu” przez przedsiębiorców należy oceniać zdecydowanie negatywnie. Zgadza się?
Niestety tak. Zacytuję tu motto amerykańskiego abolicjonisty Wendella Philipsa (1811–1884): „ceną wolności jest wieczna czujność”. Pasuje to idealnie do naszych czasów, które – jak dla mnie – są bardziej niż przerażające. Mimo faktu, że z pewnością nie należę do osób strachliwych.
Co według Pana powinno nas ostrzegać przed otaczającym światem? Poza wspomnianym przez Pana covidowym szaleństwem i wojną na Ukrainie.
Czystym złem jest niemal wszystko, co płynie ze świata makro. Mamy przecież jeszcze „walkę z globalnym ociepleniem” i „ratowanie planety”, które mogą doprowadzić do gigantycznego ubóstwa energetycznego. Wtedy problemem będzie dla szarego obywatela opłacanie rachunków za prąd, a koszty energii elektrycznej położą wiele dobrze prosperujących obecnie biznesów. Nie można też nie dostrzegać pomysłów globalistów, czyli psycho-elit, które rokrocznie zbierają się w Davos i obmyślają, jak nam uprzykrzyć, czy wręcz zniszczyć życie. Oczywiście twierdząc, że robią to dla naszego dobra. Jak mogą nie przeszkadzać kłamstwa – na wszelkie istotne dla naszego życia sprawy – jakie nieustająco płyną z ust polityków i mediów głównego nurtu? Trudno też nie przejmować się poziomem sejmowych „dyskusji”, czego efektem są potężne wojny polsko-polskie i frustracja naszego społeczeństwa. No i oczywiście liczne ideologie światopoglądowe, implementowane do Polski z zachodniego świata. Celem tych działań jest podważenie fundamentów naszej cywilizacji, zbudowanej na kulturze greckiej, prawie rzymskim i przede wszystkich na wartościach chrześcijańskich.
Warto w tym miejscu przywołać słowa innego klasyka – Stefana Kisielewskiego, który tak pisał o czasach komuny: „To, że jesteśmy w d…, to jasne. Problem w tym, że zaczynamy się w niej urządzać”. Niby „komuny już dawno nie ma”, ale ten cytat mocno pasuje do naszej rozmowy, nieprawdaż?
Tu pewnie pana zaskoczę: ta wypowiedź jest wyjątkowa… głupia, patrząc na jej wydźwięk ze strony przedsiębiorcy. Każdy z nas – o ile ma trochę oleju w głowie – wie o tym, że świata nie zmienimy. Tego w skali makro. Ale naszym zakichanym obowiązkiem jest stworzenie wokół siebie możliwie najpiękniejszego otoczenia – mowa o wspomnianym wcześniej mikroświecie. To znaczy, że za wszelką cenę MUSIMY się w tej d… urządzić! Tak bowiem rozumiem cel podjęcia decyzji o prowadzeniu własnego biznesu. Problem powstaje jednak nie wtedy, kiedy uda nam się to osiągnąć, czyli kiedy świetnie się w tej d… urządziliśmy. Problem – i to wielki – jest wtedy, kiedy… zaczniemy ową d… chwalić. Bez względu na jej wszystkie wady i płynące z niej zagrożenia, które jakby przestaliśmy dostrzegać. Tak właśnie wygląda i do tego prowadzi „pozostawanie w strefie komfortu”.
Proszę zatem o jakieś przykłady, może z naszego krajowego podwórka. W jaki sposób przedsiębiorca wpada w omawianą pułapkę upajana się „strefą komfortu”? I jakie są jego reakcje, które mogą wywołać dlań negatywne skutki?
Taka sytuacja ma miejsce wtedy, kiedy – chcąc uniknąć stresu wywołanego ciągłym dysonansem poznawczym, gdy „co innego widzisz, a co innego słyszysz” – zaczynamy „kupować” narrację, jaką karmią nas nieustannie mainstreamowe media. Zaczynamy wtedy iść z prądem, co z samej istoty kłóci się z wybraniem drogi życiowej i zawodowej jako przedsiębiorca. Wszak bycie przedsiębiorcą od początku oznacza pójście pod prąd. Skoro więc wszyscy krzyczą „odsunąć PiS od władzy” – co oczywiście jest hasłem w pełni słusznym – idąc za tłumem, w wyborach stawiasz na obecnie rządzącą koalicję. Nie zastanawiając się, że to jeszcze gorsza opcja, choćby ze względu na kwestie światopoglądowe ludzi z tej opcji (szczególnie z Lewicy), czy stosunek do przyjmowania imigrantów oraz pomysły wprowadzenia EURO w miejsce złotówki. Jeśli takiego wyboru dokonałeś, oznacza, że dałeś się wciągnąć w grę polityków, według zasad której są tylko dwie możliwości wyboru: albo PiS, albo koalicja oparta na PO z Donaldem Tuskiem na czele.
Inny przykład, z czasów pandemii. Idąc za głosem władzy i mediów część przedsiębiorców, np. z branży hotelowej, czy gastronomicznej, wychodziła przed orkiestrę, żądając od swoich klientów okazania certyfikatu szczepień, a pracownicy byli zmuszani do przyjęcia tych eksperymentalnych preparatów, mimo oczywistych dowodów dotyczących nieskuteczności tychże. A przecież naprawdę nie trzeba było mieć nad wyraz dużo inteligencji, aby stwierdzić, że ta „walka ze strasznym wirusem” to jedna wielka ściema. Nie trzeba było być w tym przypadku ani wirusologiem, ani nawet lekarzem. Jeśli jednak odrzucamy te fakty, które nie pasują do naszego wyidealizowanego obrazu świata, to możemy się przy kolejnej akcji globalistów srodze przejechać. Tak to jest, kiedy zamiast samodzielnie wyciągać wnioski w oparciu o to, co widzimy wokół, idziemy za tłumem, a nie zgodnie z naszym rozsądkiem i intuicją.
Nie bez przyczyny na początku naszej rozmowy „strefę komfortu” określiłem jako pewnego rodzaju pułapkę. Zresztą to, o czym Pan mówi, w pełni to potwierdza. Tak sobie pomyślałem, że doskonale widać to na przykładzie chociażby Francji. Bardzo lubię jeździć do tego kraju, odwiedziłem go w ciągu ostatnich lat kilka razy i w zasadzie niemal wszędzie, w każdym regionie widać to samo – Francuzi ewidentnie przespali szansę na walkę o odzyskanie normalności we własnym kraju, doprowadzając do sytuacji, która wydaje się być sytuacją nieodwracalną. To zresztą trend, który gubi całą zachodnią Europę. Zgodzi się Pan ze mną, czy jednak jestem w tych obserwacjach zbytnim czarnowidzem?
Zarówno Francuzi, jak niemal cały Zachód Europy, a także Kanadyjczycy i Australijczycy – wszyscy oni wpadli w pułapkę powolnego gotowania żaby. W tych krajach odpowiednio wysoki poziom dobrobytu społeczeństwa został osiągnięty 30-40 lat wcześniej, pojawiło się więc także bardzo zdradliwe zaufanie do rządu. Skutki tego widzimy dziś bardzo wyraźnie, także różnice między Polską, a tymi krajami. Choćby liczba gwałtów i morderstw popełnianych przez imigrantów na Zachodzie Europy, gdzie śmiercią z rąk takich szaleńców zagrożone są nawet małe dzieci, które uczestniczą w zajęciach szkolnych. Oczywiście nie tylko polityka imigrancka wpłynęła na obecną jakoś życia Francuzów czy mieszkańców Wielkiej Brytanii, także cała masa innych działań rządów tych krajów, podważających fundamenty cywilizacji. Skoro jednak nikt nie protestował – poszło gładko. To właśnie efekt ciągłego pozostawania w „strefie komfortu”. Z uśmiechem na ustach. Przypomnę w tym miesjcu, że po zmianie rządu media nam wciskają hasło, że żyjemy w „uśmiechniętej Polsce”.
Co robić, by nie powtórzyć błędu wspomnianych przeze mnie Francuzów – oczywiście z zachowaniem wszelkich proporcji? Jaki apel skierowałby Pan w tej kwestii do przedsiębiorców?
Przedsiębiorco: jeśli się faktycznie się urządziłeś, chwała ci za to! Ale nie zapominaj, że wciąż jesteś w d…, a dokładniej – w bardzo czarnej d… Nie bój się mówić o tym, co widzisz, nawet jeśli jest to całkiem sprzeczne z tym, co słyszysz wokół. Jako przedsiębiorca, szczególnie ten, któremu się udało, jesteś w swoim środowisku osobą opiniotwórczą. Twoje zdanie – poparte odpowiednią argumentacją i spostrzeżeniami – może mieć niebagatelne znaczenie. Gdyby każdy z nas nie bał się wyrażać otwarcie swoich opinii, te mogłyby trafić do ludzi z naszego otoczenia, którzy nie mają tak bardzo wyrobionego zmysłu obserwacji. Dzięki temu prawda nie będzie uciszana, będzie się roznosić w różnych środowiskach. Twój pojedynczy głos w wyborach do Sejmu, Senatu, czy europarlamentu kompletnie nie ma znaczenia. Ale twoja zdecydowana opinia w tematach polityki, czy w podejściu do metod „walki z pandemią”, może mieć wpływ na postrzeganie świata przez naście osób, może nawet przez dziesiątki, czy setki ludzi – w zależności, jaka jest skala prowadzonej przez ciebie firmy. A przecież jest nas w Polsce kilkaset tysięcy, mowa o aktywnych przedsiębiorcach. Widać, jak duży możemy mieć wpływ – w teorii oczywiście – na wyniki kolejnych wyborów.
Czy naprawdę sądzi Pan, że to się może udać? Że te metody będą skuteczne? I czy nie jest na to za późno? Czy nie czeka nas los obywateli zachodniej Europy, którzy boją się wyjść wieczorem na ulicę?
Tego typu rady trafią do niewielkiej grupy przedsiębiorców, więc wiele się na pewno nie zmieni. Ale nie zgadzam się, że mamy z tego powodu złożyć broń. Widać to doskonale na przykładzie zbliżających się wyborów w USA. Wystarczy zapoznać się – nawet bardzo pobieżnie – z „wartościami”, jakie reprezentują Kamala Harris i jej kandydat na wiceprezydenta Tim Walz, by dojść do wniosku, że każdej rozumnej osobie wcześniej ręka by uschła, niż zagłosowałaby na przedstawicielkę demokratów. Z całą pewnością będzie to walka „na przewagi”, może zadecydować o tym tak ważnym dla świata wyborze bardzo niewielka liczba głosów. Podobnie jest w naszym kraju. Jeśli nasze opinie – mowa właśnie o przedsiębiorcach mających posłuch w swoim środowisku – choć w niewielkim stopniu wpłyną na poszczególnych wyborców, to w 2025 roku, po wyścigu o prezydenturę, obecnie rządząca koalicja nie będzie miała władzy absolutnej. Więc tej wojny jeszcze nie przegraliśmy. Co niestety miało już miejsce w większości krajów zachodniej Europy. I jeszcze jedna, bardzo ważna rada dla przedsiębiorców: nie zapominaj nigdy o zabezpieczeniu swojego mikroświata przed kolejnym atakiem „systemu”. Jeśli jesteś majętnym człowiekiem, a wciąż prowadzisz biznes w formie jednoosobowej działalności gospodarczej, czy też spółki cywilnej/jawnej – oznacza, że ostatnie cztery lata niczego cię nie nauczyły.
Rozmawiał Krzysztof Budka
——————————————————————————————————————————————
Krzysztof OPPENHEIM: ekspert finansowy oraz od rynku nieruchomości, specjalizujący się m.in. w kredytach hipotecznych, przedsiębiorca. Od lipca 2016 roku prowadzi także kancelarię antywindykacyjną, o specjalnościach: upadłość konsumencka, pomoc zadłużonym przedsiębiorcom, spory „frankowe”. Członek Zespołu Roboczego ds. Restrukturyzacji i Upadłości w Radzie Przedsiębiorców przy Rzeczniku Małych i Średnich Przedsiębiorców.
Artykuł Strefa komfortu, czyli śmiertelna pułapka dla przedsiębiorcy [WYWIAD] pochodzi z serwisu Forum Polskiej Gospodarki.
czytaj cały artykuł...